Nasz premier tytanem pracy nigdy nie był i zapewne nie będzie. W innych kwestiach jest jeszcze gorzej, a zatem kiedy w dniu 10 września padły w Senacie z jego ust słowa: – „Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej”, należało oczekiwać, że sam tego pojęcia nie wymyślił. Być może usłyszał je w Niemczech (w końcu dosyć często tam bywa), tam gdzie ono powstało. Autorem tego pojęcia był Karl Loewenstein – Niemiec żydowskiego pochodzenia, profesor prawa i uchodźca z nazistowskich Niemiec. Po traumatycznych doświadczeniach II Wojny Światowej Loewenstein wrócił do Niemiec i tworzył fundamenty systemu, który wyłączyłby możliwość przerodzenia się demokracji w dyktaturę. Loewenstein i jego późniejsi zwolennicy postulowali „opancerzenie” demokracji liberalnej za pomocą pięciu narzędzi:
• po pierwsze ustawodawca powinien dokonać delegalizacji ideologii, doktryn i poglądów antyliberalnych i antydemokratycznych;
• po drugie powinna być wprowadzona cenzura prewencyjna poglądów antyliberalnych i antydemokratycznych. Na początku lat 30. chodziło o radio i prasę. Dziś bardziej chodzi o internet;
• po trzecie wskazuje się że w demokracji walczącej powinno istnieć prawo delegalizacji organizacji krytycznie nastawionych do demokracji liberalnej: partii politycznych, stowarzyszeń, fundacji oraz związków zawodowych, nawet jeżeli odrzucają one zamach stanu jako sposób zmiany ustroju, lecz chcą tego dokonać za pomocą demokratycznej zasady większości głosów;
• po czwarte należy wprowadzić prawo pozwalające na zwalnianie z pracy pracowników instytucji publicznych: szkół, wojska, policji czy sądów, jeżeli głoszą oni treści antyliberalne lub antydemokratyczne, a nawet jeżeli ich nie głoszą to są np. członkami organizacji krytycznie nastawionych do demokracji liberalnej;
• jeżeli to wszystko nie pomoże, zwolennicy demokracji walczącej uważają że państwo jest uprawnione do internowania osób krytycznych wobec liberalnej demokracji bez wyroku sądowego lub nakazania ich przymusowej emigracji.
To co być może było szczytną ideą i zdało jakoś egzamin w Niemczech w aspekcie ochrony przed nazizmem, w Polsce, 30 lat po obaleniu komunizmu, ma się jak pięść do oka. Po pierwsze Niemcy Hitlera były państwem totalitarnym, a Polska za Kaczyńskiego nigdy takim państwem nie była. Po drugie Hitler był dyktatorem, a Jarosław Kaczyński nie był nim ani przez chwilę (każdy kto bez ideologicznego zacietrzewienia spojrzy na 8 lat rządów PIS bez trudu to dostrzeże). Braku tych analogii jest znacznie więcej.
Sytuacja Polski w roku 2024 ma się nijak do sytuacji nazistowskich Niemiec, chyba że… spojrzymy nie na Polskę czasów Kaczyńskiego i PIS, ale na Polskę czasów Koalicji Obywatelskiej i Tuska: siłowe i bezprawne zajęcie Telewizji Polskiej, aresztowanie ks. Michała Olszewskiego i skucie go kajdankami zespolonymi jak szefa mafii sycylijskiej, łamanie prawa prasowego poprzez odmowę wpuszczania dziennikarzy TV Republika na konferencje prasowe premiera, transmitowanie posiedzeń powodziowego sztabu kryzysowego podczas, których Tusk zachowuje się jak Putin (co zauważył nawet Jacek Żakowski), to tylko niektóre przejawy dyktatury aktualnej władzy. Mydlenie oczu, że chodzi tu o przywracanie demokracji może być skuteczne wobec ludzi, którzy usprawiedliwią każdą niegodziwość premiera, ale każdy człowiek o prawym sumieniu uzna, że państwo bezprawia ma się u nas dobrze. Jeżeli uważasz, że Donald Tusk zatrzyma się na łamaniu prawa gdy tylko wygra walkę z Kaczyńskim, to wiedz, że nie chodzi tu o Kaczyńskiego. Dyktator nigdy nie przestrzega ani prawa, ani obietnic, nawet jeżeli nazywają się konkretami. Jutro policja lub inne służby wejdą do twojego domu i spędzisz noc na policyjnym „dołku”, bo np. skrytykujesz premiera ze jego działania lub zaniechania podczas powodzi.
Anothen
Ps. Jak doniósł serwis Wirtualna Polska sześciu (sic!) policjantów zatrzymało 22-letniego Sebastiana T., mieszkańca Lądka-Zdroju, autora słynnego wpisu na Facebooku:
„Przed chwilą telewizja TVP przeprowadzała wywiad z ludźmi w Lądku-Zdroju. Rozmowy zostały ustalane przed wywiadami, co mają mówić. Byłem tam, program był na żywo a pomimo tego uciniali nagrywanie między wywiadami żeby ustalić co mamy mówić. Nie dopuszczali wszystkich ludzi do głosu, wypraszali ludzi z planu, kazali powiedzieć tylko i wyłącznie czego potrzebujemy a nie co się dzieje. Po Lądku, Stroniu i okolicznych wsiach chodzą uzbrojeni szabrownicy, ludzie boją się wyjść z psami na dwór, brakuje policji, wojska, ciężkiego sprzętu i przede wszystkim pomocy od państwa. Proszę wszystkich o udostępnianie tego posta, aby jak najwięcej ludzi zobaczyło ten post i przeczytało jak jest naprawdę. Prosimy o pomoc!”.
Podobno mężczyzna jest już na wolności. Nie ma jednak z nim kontaktu. Widocznie służby „wytłumaczyły” mu wystarczająco jasno, że taka krytyka w wolnym, demokratycznym kraju jest niedopuszczalna.