Minęło już ponad 400 dni od czasu gdy Donald Tusk przejął władzę w Polsce. Z jego szumnych wypowiedzi o benzynie po 5,19 zł, zakończeniu czasów drożyzny w Polsce, nie wspominając o tzw. 100. konkretach (czytaj: 100. ściemach) zostało niewiele. Nawet rozliczenia PIS-u mu się nie udają. Wszystkie służby państwa, w tym nieudaczne komisje sejmowe zostały zaangażowane w szukanie dowodów na przestępstwa PIS. I co? I nic.
Po roku wiemy, że jedyne co udało się znaleźć to dowody na przekazywanie środków publicznych na ochotnicze straże pożarne czy koła gospodyń wiejskich. Nie udało się znaleźć nawet cienia dowodów na korupcję czy kradzież środków przez jakiegokolwiek posła z PIS-u czy Solidarnej Polski. Udało się odebrać immunitet sejmowy Jarosławowi Kaczyńskiemu za potężne przestępstwo w postaci złamania tabliczki szkalującej pamięć jego brata, ale nawet posłowie koalicji rządowej nie potraktowali tego jako wielkiego powodu do chwały.
Rząd desperacko szuka zatem sukcesu i w końcu się udało!
13 lutego, polski premier Donald Tusk zwołał konferencję prasową podczas której ogłosił z dumą, że podpisał z Google memorandum, na mocy którego Google dokona w Polsce ogromnych inwestycji. Po czym wypowiedział kwotę tej inwestycji: Google zainwestuje w Polsce aż…. 5 mln dolarów.
Sukces pewnie nie budziłby wątpliwości gdyby nie fakt, że 5 mln dolarów w świcie BigTech to kwota na cukierki dla dzieci. Niedawno usłyszeliśmy, że inny Donald, a mianowicie Donald Trump ogłosił przekazanie 500 mld dolarów na Projekt Stargate (dla niezorientowanych to sto tysięcy razy więcej niż inwestycja z której dumny jest nasz premier), Chiny chcą zainwestować w AI przynajmniej 138 mld dolarów, a Francja 109 mld euro.
Komentarze w sieci po tej niewiarygodnej wypowiedzi premiera były adekwatne: „Błagam, obudźcie mnie. Szef Google’a twierdzi, że przez 'inwestycję’ w szkolenia (czyli tak naprawdę promowanie swoich produktów) 5 mln dol przez pięć lat przyczyni się do wzrostu PKB Polski o 8 proc. I obok stoi Premier RP i uśmiecha się i kiwa głową” – napisał w serwisie LinkedIn przedsiębiorca i inwestor Artur Kurasiński. Ten sam autor zwrócił też uwagę, że w pierwszej depeszy na ten temat Polska Agencja Prasowa podała, że Google zainwestuje pięć miliardów dolarów, a nie milionów, bo „nie uwierzyła”, że chodzi o tak niewielką sumę.
Przypomina mi się historia mojej znajomej, której ciotka wyjechała do USA w latach 80-tych XX wieku. Zanim ją opowiem, pozwólcie, że dokonam pewnego wprowadzenia. Kiedy ciotka wyjeżdżała, za 20 amerykańskich dolarów można było kupić naprawdę dużo. Przekładając to na dzisiejsze pieniądze to było jakieś 2-3 tysiące złotych. Z tym przeświadczeniem, że za dolar można w Polsce kupić wszystko, ciotka wyjechała i z tym przeświadczeniem przysłała mojej znajomej owe 20 dolarów. Pieniądze miały być przeznaczone na pogrzeb kogoś z jej bliskiej rodziny. Ciotka załączyła list, w którym poprosiła moją znajomą o zamówienie mszy w intencji spokoju duszy zmarłego, zakupienie wieńca pogrzebowego i świeczek, a resztę (i tu jest clue tej całej historii) miała zachować dla siebie. Moja znajoma musiała mocno pogłówkować, czy zamówić mszę czy kupić wieniec i świeczki, a o „reszcie dla siebie” nawet nie miała co marzyć. Dziś za 20 dolarów nie da się w Polsce wiele kupić.
Być może Donald Tusk jest przekonany, że 5 mln dolarów jak na Google to dużo. Być może wartość inwestycji Google przeliczył premierowi minister finansów Andrzej Domański, który jak wszyscy wiemy jest znakomitym ministrem finansów (wykreowany przez niego deficyt będą musieli spłacać nasi praprawnukowie). Być może to on podpowiedział premierowi, że te 5 mln dolarów, to faktycznie więcej niż 1 mld euro na inwestycje w centrum danych w Finlandii albo 1 mld euro na inwestycje w chmurę i zieloną energię w Niemczech. Jeżeli tak to ich myślenie należy umieścić w kategoriach ciotki, która wyjechała do Ameryki i zwyczajnie „nie styka” z rzeczywistością. Ale kto o tym powie premierowi?
Anothen