W dobie memów i pisma obrazkowego, książki i przydługie artykuły są pokarmem tylko dla koneserów i mam świadomość, że niewielu z Was przebrnęło przez biblijną typologię pięciu głupców, poczynając od głupca zwyczajnego [hbr. p̄e·ṯî], zaangażowanego [hbr. ’ĕ·wîl], upartego [hbr. kə·sîl], szydercę [hbr. lêṣ], aż po głupca bezbożnego [hbr. nā·ḇāl] (opisałem ją w pięciu kolejnych artykułach na internetowym portalu naszej Fundacji). Łatwiej być może będzie ich zobaczyć na tle proroczej książki „Obóz świętych” (fr. Le Camp des Saints) napisanej 50 lat temu przez francuskiego pisarza Jeana Raspaila.
Przypomnijmy najpierw jej treść. „Obóz świętych” rozpoczyna się brutalną sceną zabójstwa młodego człowieka w posiadłości profesora Calguésa na południu Francji. Zabójcą jest sam profesor. Wszystko wskazuje, że jest on inteligentnym, acz pozbawionym uczuć psychopatą, tym bardziej, że po dokonaniu mordu profesor nalewa sobie lampkę wina i rozkoszuje się jego smakiem.
Intuicyjnie stajemy po stronie zabitego, ale kontekst książki każe nam inaczej spojrzeć na całe to zdarzenie. Nie chodzi nawet o to, że ów młody człowiek był złodziejem i wdarł się bezprawnie do domu profesora, chodzi bardziej kim on był i jakie wartości sobą prezentował. Wiemy, że zanim pojawił się w domu profesora jego własny ojciec splunął mu pod nogi, a on w odpowiedzi splunął ojcu w twarz.
Młody człowiek zakończył swoje życie w pierwszy dzień Wielkanocy. Kluczowa dla książki historia rozpoczyna się jednak znacznie wcześniej, w miejscu odległym od Francji kilka tysięcy kilometrów. Zaczyna się od wieści, że oto od wybrzeży Indii wyrusza flotylla około stu statków, na pokładach których znalazły się setki tysięcy wygłodzonych, wynędzniałych ludzi. Nie jest jasny kierunek flotylli, ani kto nią zarządza. Wydaje się, że przewodzi jej parowiec „India Star”, którego kapitanem jest stary, ohydny koprofag. Jednak niektórzy, co bardziej wnikliwi obserwatorzy, dostrzegli na jego ramieniu małego potworka. W chwilach krytycznych okazuje się, że to ów potworek wydaje decyzje, a koprofag jedynie go słucha. Gdy ludzie zaczynają na statkach umierać, to potworek mówi mu by wyrzucać zmarłych z pokładu statku, gdy flotylla zbliża się do wód terytorialnych Egiptu, to potworek nakazuje jej zwrot na południe. Koprofag jest sługą potworka.
Po opuszczeniu Indii nikt nie wie gdzie uda się flotylla. Zaniepokojony rząd australijski obawiając się, że skieruje się do Australii, wydaje oświadczenie, że będzie ściśle trzymał się litery prawa i pod żadnym pozorem nie przyjmie podróżnych. Wzbudza to protesty przed ambasadami Australii na całym świecie. Gdy wszyscy się spodziewają, że flotylla przepłynie kanał sueski, ta niespodziewanie kieruje się na południe w kierunku przylądka Dobrej Nadziei. Nikt nie wie, że muzułmanie niemalże nie zmietli ją ogniem swojej artylerii pokładowej. Wszyscy natomiast wiedzą z relacji mediów, że gdy biały rząd Republiki Południowej Afryki dostarczył podróżnym pomoc w postaci worków ryżu, ci – choć umierają z głodu – wyrzucają do morza wszystko co im ofiarowano. Jedynie niektórzy wiedzą czym karmi się flotylla – „oni karmią się nienawiścią”.
W urabianiu opinii publicznej prym wiodą dziennikarze. Książka szczegółowo opisuje trzech z nich: Clémenta Dio, Borisa Vilsberga oraz Alberta Durforta, nie omieszkując dodać, że wszyscy oni byli „sługami bestii”. To w dużej mierze dzięki nim w Europie wybucha festiwal dobroczynności. Księża, politycy, muzycy rockowi oraz aktywiści społeczni prześcigają się w pięknych słowach o humanitaryzmie i tolerancji. Flotylla zostaje nazwana „armadą ostatniej szansy”. W tle są oczywiście grzechy białego człowieka: kolonializm, nawracanie na chrześcijaństwo, narzucanie europejskiej filozofii życia i wyzysk gospodarczy trzeciego świata. Teraz oto możemy te grzechy odkupić przyjmując uchodźców do swoich domów.
Gdy armada znajduje się na wysokości wyspy św. Tomasza, przedstawiciele papieża, światowej rady kościołów, gwiazdy rocka prześcigają się by ich obdarować żywnością i darami. Jednak India Star nie tylko nie zwalnia by skorzystać z pomocy, ale niemalże taranuje jedną z barek wypełnioną darami. Żaden z tych incydentów nie zrywa jednak przepaski ślepoty z oczu Europejczyków. – Nie mają do nas zaufania – westchnął jeden z dziennikarzy. Europejczycy są ślepi gdyż przedstawiciele Czwartej Władzy – dziennikarze i szeroko pojęte media nie są zainteresowane pokazaniem prawdy.
Pośrodku fali manipulacji i kłamstw mediów, jeden dziennikarz nie ulega presji – Jules Machefer. Po incydencie na wysokości wyspy św. Tomasza pojawił się u niego stary książę d’Uras, wołając już od progu: – To hańba (…) Niby pozory prawdy, ale wszystko zełgane (…) Byłem na tym statku (…) Oni nas nienawidzą”. Relację księcia d’Uras Machefer wydrukował w stu tysiącach egzemplarzy i te sto tysięcy sprzedano „na pniu” jak kiedyś przy pomocy gazeciarzy. Jednak gdy nazajutrz Machefer próbował wydrukować dalszą część relacji o wydarzeniu na wysokości wyspy św. Tomasza „bestia ryknęła” – robotnicy drukarni nagle zastrajkowali. Tego samego dnia rozpoczęto akcję zbierania podpisów pod petycjami „w sprawie przyjęcia floty znad Gangesu”.
Symboliczne są daty, które towarzyszą flotylli. Armada ostatniej szansy przekracza Cieśninę Gibraltarską w Wielki Piątek o godzinie trzeciej po południu. W tej samej chwili potworek siedzący na ramionach koprofaga dostaje ataku spazmów, po czym nieruchomieje jakby utracił życie. Ocknie się w pierwszej minucie Niedzieli Zmartwychwstania wydając z siebie przeraźliwy krzyk.
Zanim pasażerowie flotylli zejdą na ląd, we Francji wybucha panika. Ludzie w pośpiechu opuszczają domy i uciekają na północ. Ci sprytniejsi uciekają do Szwajcarii zanim granice nie zostaną zamknięte. Nie wszyscy uciekają na północ. Niektórzy jadą w kierunku odwrotnym by przywitać imigrantów. W tej liczbie są duchowni, działacze chrześcijańscy oraz grupy studenckie. Także Clément Dio wraz ze swoją żoną rusza na południe Francji. Ma okazję zobaczyć całkowicie zdemoralizowaną armię, grasujące bandy wyrzutków i otwarte więzienia, których strażnicy uciekli. Odczuwa dumę – to jest także część jego pracy i zasługi. Dio nuci przy kierownicy refren, który sam napisał: „Bo mija czas tysiąca lat i kończy się tysiąclecie”. Jego duma kończy się gdy uwolnieni, pijani więźniowie brutalnie gwałcą jego żonę. Ta ostatnia nie wybudzi się już ze śpiączki po zażyciu barbituranów. Niebawem zginie i on sam z rąk tak wielbionego przez niego koprofaga. Tego samego losu doświadczy Durfort. Jego ucieczka do Szwajcarii skończy się gdy jedna z grasujących band zatrzymuje go w drodze. Towarzysząca mu kobieta zostaje zgwałcona, a on sam zasztyletowany. Co do Borisa Vilsberga „nikt nie wie co się z nim stało”.
W dzień Zmartwychwstania Jezusa, na pięć godzin przed zejściem emigrantów na ląd, prezydent Francji wygłasza dramatyczne przemówienie. Zaczyna zdeterminowany by wezwać do zbrojnego przeciwstawienia się lądowaniu, by przerażony własnymi słowami, zakończyć przemówienie wezwaniem do działania armii „zgodnie ze swoim sumieniem”. To dopełnia miary demoralizacji służb państwa. Nie ma już armii, nie ma działających służb. Mamy pełną anarchię.
Po zejściu na ląd ostatniego członka flotylli rozszalała się burza. Była tak potężna, że wszystkie statki poszły na dno. Gdyby wybuchła kilka godzin wcześniej, żaden z imigrantów by nie przeżył, ale dziwnym trafem przez cały czas rejsu armady ostatniej szansy pogoda była jej dziwnie przychylna. Jak stwierdza Raspail: „Bóg nie podarował nam tych kilku minut łaski”.
Do nierównego boju staje najpierw czternastu, potem dwudziestu ludzi. W tej liczbie jest profesor Calgués, książę d’Uras czy Jules Machefer. Jednak ich los jest przypieczętowany – wszyscy oni zginą w posiadłości profesora Calguésa. Chociaż zginą, pozostaną do końca dumni z dziedzictwa chrześcijańskiej Europy i cywilizacji łacińskiej. Dla Raspaila są oni Obozem Świętych, o których mówi w rozdziale 20. Apokalipsa św. Jana.
Okazuje się, że osiemset tysięcy imigrantów, którzy zeszli na ląd w czasie świąt Wielkanocy, to dopiero początek. Kolejne miliony ruszają z Indonezji, Filipin oraz północnej Afryki. To koniec ponad tysiącletniej cywilizacji europejskiej. Za chwilę zostaną tylko zgliszcza.
Tadeusz Oniśko